Danuta Krzaniak

Danuta Krzaniak

POLSKIE OSIEDLA DLA UCHODŹCÓW W AFRYCE WSCHODNIEJ

PODCZAS DRUGIEJ WOJNY ŚWIATOWEJ

 

CZĘŚĆ PIERWSZA

Pogadanka Historyczna Nr 182

Kolo SPK Nr 8

 

Ottawa, 3 maja 2005 r.

Polskie osiedla w Afryce Wschodniej podczas Drugiej Wojny Światowej.

Między rokiem 1942 a 1950 przewinęło się przez Brytyjską Afrykę Wschodnią między 18 a 20 tysięcy ludności polskiej. W większości byli to ludzie, którzy w 1940 roku zostali przemocą wysiedleni przez władze radzieckie z Kresów Wschodnich Rzeczpospolitej do Związku Radzieckiego. Rosjanie, zgodnie z zawartą uprzednio umową z Niemcami, wkroczyli do Polski 17 września 1939 r. W początkach 1940 r. zostało wywiezionych do Rosji Sowieckiej ponad 1.5 miliona Polaków do obozów pracy lub łagrów, gdzie około 500 tysięcy zginęło z chorób lub głodu. Małemu odsetkowi ludności, bo ogółem udało się ewakuować z Rosji około stu czternastu tysięcy polskich obywateli — czyli tylko 7% deportowanych udało się opuścić ZSSR w okresie ewakuacji polskiego wojska przez Persję do Iraku pod dowództwem generała Władysława Andersa. W tej liczbie około 78 tysięcy stanowiła armia, a resztę cywile, wśród których ponad połowę stanowiły dzieci.

Bazą ewakuacyjną był Teheran, gdzie zorganizowane zostały obozy przejściowe, z Których po kilku miesiącach ludność rozsyłana była do obozów w innych krajach głównie do Afryki i do Indii. Małe grupy (przeważnie sieroty) dotarły do Meksyku i Nowej Zelandii. Niewielka część uchodźczej ludności pozostała w Teheranie. W lsfahanie (Persja) przebywało w okresie najwyższego nasilenia około 3 tysiące polskich dzieci i młodzieży aż do 1945 r., kiedy zostały przeniesione do Libanu. Część uchodźców (głównie młodzieży) spędzi la lata wojenne w Palestynie.

Z 37 tysięcy osób cywilnych, którym udało się wydostać z ZSSR z armią generała Andersa, prawie połowa dostała schronienie w Afryce Brytyjskiej. W tej liczbie około 47 procent stanowiły kobiety, 41 i pół procentu stanowiła młodzież a 11 i pół procentu stanowili mężczyźni, którzy nie mogli służyć w wojsku, lub zostali przysłani do specjalnej służby w szkolnictwie, lub administracji.

Transporty z Teheranu przybywały do Afryki drogą morską na brytyjskich statkach od maja 1942 do końca 1943 r. Statki musiały być konwojowane, gdyż groziły im japońskie i niemieckie okręty podwodne. Z portów Mombasa, Tanga lub Dar-es-SaJaam rozwożono ludność pociągami i autami towarowymi po całej Wschodniej Afryce Brytyjskiej, umieszczając ją w byłych włoskich jenieckich obozach albo w specjalnie zbudowanych osiedlach. Wybór miejsc należał do terytorialnych władz brytyjskich.

Pobyt w obozach traktowany był jako okres przejściowy, na czas wojny, po której zakończeniu mieliśmy wszyscy wrócić do wolnej Polski. Dlatego nie nabywano posiadłości i gospodarstw, co zresztą byłoby wbrew życzeniom naszych brytyjskich gospodarzy. (Polski konsul Wierusz Kowalski został zwolniony ze stanowiska, kiedy zaczął się starać o fundusze na kupno terenu, by osadzić tam polskich farmerów). Wszyscy zresztą czekaliśmy i modliliśmy się o rychły powrót do wolnej ojczyzny.

Kartka z życzeniami

Do 1945 r. fundusze na zaopatrzenie ludności w osiedlach pochodziły od Rządu Polskiego w Londynie, to znaczy do czasu, kiedy zostało cofnięte uznanie dla Rządu emigracyjnego przez zachodnie mocarstwa, które nawiązały stosunki dyplomatyczne z komunistycznym rządem w Polsce. Po 1945 r. opieka nad osiedlami przeszła w ręce Brytyjskie, a następnie do Międzynarodowych Komisji do Spraw Uchodźczych: UNRRA (United Nations Relief and Rehabilitation Administration) następnie IRO (International Refugee Organization).

Ogromną pomoc dla uchodźców w czasie ich pobytu w Afryce okazały amerykańskie organizacje charytatywne: głównie Katolicki Fundusz Pomocy Ofiarom Wojny (NCWC-CRS National Catholic Welfare Conference — Catholic Relief Services) oraz YMCA. Od amerykańskich organizacji charytatywnych przychodziło kakao, kartony sproszkowanego mleka i jaj. Przysyłane też były fundusze na ławki i pomoce szkolne, urządzanie świetlic dla dzieci i dorosłych, urządzenie sanatorium dla gruźlików w Lushoto koło Tengeru, domów dla starców. Od nich przychodziły instrumenty muzyczne, pieniądze na mundurki harcerskie i góry darów w postaci odzieży, zeszytów, ołówków, zabawek itp.

Osiedla miały komendantów brytyjskich, przez których odbywał się kontakt z władzami terytorium, na którym osiedle było zbudowane. Byli to przeważnie byli brytyjscy oficerowie. Do nich należała decyzja budowy lub rozbudowy osiedla, oni też decydowali o podstawowym zaopatrzeniu w żywność i odzież. W każdym osiedlu był tez Polski Komendant.

Życie wewnętrzne osiedli podlegało emigracyjnym władzom polskim. Niejako stolicą „Polskiej Afryki” było Nairobi, stołeczne miasto Kenii. Znajdowało się tam biuro delegata Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej Rządu Polskiego w Londynie, a od jesieni 1943 r. delegatura Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, która miała uprawnienia kuratorium okręgu szkolnego, wobec czego świadectwa wydawane w Afryce były respektowane w innych krajach.

Była też w Nairobi placówka Polskiego Czerwonego Krzyża, która próbowała kontaktować z sobą rozłączonych członków rodzin lub dostarczać wiadomości o krewnych zagubionych w czasie wojennym. Było tam też Biuro Konsularne, które zajmowało się sprawami paszportów Polaków podróżujących indywidualnie.

W Nairobi znajdowała się też siedziba Katolickiego Funduszu Pomocy Ofiarom Wojny (NCWC-CRS National Catholic Welfare Coruerence — Catholic Relief Seriees), charytatywna organizacja episkopatu amerykańskiego, z Amerykaninem polskiego pochodzenia dyrektorem Józefem Wnukowskim na czele, oraz delegatura Duchowego Opiekuna Wychodźstwa Polskiego ks. biskupa Józefa Gawliny.

W Nairobi wychodził tygodnik „Głos Polski” i dwutygodnik katolicki „Nasz Przyjaciel”. Osiedla polskie były rozrzucone na terenie większym od Europy i odległe od siebie o kilkaset lub kilka tysięcy kilometrów. Dla przykładu z Nairobi do osiedla Kidugali w południowej Tanganice było około 900 kilometrów. Z tego powodu władze polskie w Nairobi powołały zastępców Delegata Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej w trzech największych skupiskach polskich obozów w Afryce tj. w Ugandzie, Tanganice (obecnej Tanzanii) i Północnej i Południowej Rodezji (obecnej Zambii i Zimbabwe).

Na Równiku

Baobab

Osiedla nie miały częstego kontaktu między sobą, ani też z Brytyjczykami mieszkający- mi poza osiedlami. Odbiło się to ujemnie na naszej znajomości języka angielskiego. Kontakt z Murzynami ograniczał się zwykle tylko do prac obozowych, Oni bowiem wykonywali takie obowiązki jak rąbanie drzewa, noszenie wody, pranie itp. Na początku było tych osiedli 22.

Klimat

Mimo że Afrykę Wschodnią przecina równik, który jest fascynującym tłem do pamiątkowych zdjęć, kraj ten odznacza się różnorodnością klimatów, w zależności od wysokości terenu nad poziomem morza. Ziemie nad Oceanem Indyjskim, tak jak i dno wielkiej rozpadliny tektonicznej, gdzie leżą wielkie jeziora takie jak jezioro Tanganika, mają klimat tropikalny, bardzo gorący i duszny. Klimat zmienia się z wysokością, tak, że w drodze na ogromny płaskowyż afrykański przejeżdża się wszystkie niemal strefy klimatyczne. Roślinność też zależy od strefy klimatycznej i od bliskości wody. W tropikalnym klimacie, nad jeziorami i rzekami rośnie gęsta dżungla, na płaskowyżu busz składający się z wysokich traw, kolczastych krzewów i drzew, albo sawanna urozmaicona akacjami, które wyglądają jak rozłożone parasole. Najbardziej okazale z drzew są chyba baobaby, też doskonałe tło do fotografii.

Większość osiedli zbudowano na afrykańskim płaskowzgórzu, którego wysokość wynosi -ła około 2000 metrów ponad poziom morza. Dni są tam cieple lub upalne, noce mogą być całkiem chłodne.

Na płaskowyżu Afryki Wschodniej nie ma lata i zimy w pojęciu europejskim. Różnica temperatur poszczególnych miesięcy jest nieznaczna (najchłodniejszym miesiącem jest lipiec), tak jak i różnica długość i dnia w ciągu roku — zmrok zapada około 6 po południu każdego dnia. Zachody słońca są malownicze, ale krótkie. Są okresy deszczów i suszy. Okresy deszczowe trwają kilka tygodni. W północnej części płaskowyżu Afryki Wschodniej są dwa okresy deszczowe w marcu i wrześniu. W południowej części mamy tylko jedną porę deszczową od listopada do kwietnia. Rzeki w porze suchej są prawie bez wody, w porze deszczowej teren jest często nie do przebycia.

Słońce tropikalne jest bardzo mocne. Wymagane są nakrycia głowy j przestrzeganie przerwy tropikalnej w godzinach południowych. Ze względu na komary, które roznoszą malarię, zaleca się noszenie długich spodni i rękawów po zmierzchu i sypianie pod moskitierami.

Domy mieszkalne

Osiedla dzieliły się na części, nazywane blokami, grupami lub wioskami. W tych jednostkach odbywał się rozdział żywności i odzieży. Większość osiedli reprezentowały Rady, wybierane spośród mieszkańców.

Domy w Tangeru i Morogoro

Wodociągi

Domy mieszkalne były innego kształtu w każdym osiedlu, czasem okrągłe jak ule, czasem prostokątne. Na ogół wszystkie były gliniane i kryte strzechą z trawy słoniowej i liści palmowych lub bananowych. W oknach nie było szyb (potrzebna jest raczej siatka od komarów), zamykane były na drewniane okiennice lub przykrywane matami. Podłogi były to klepiska z ubitej gliny, czasem wyłożone cegłami.

Nie wszędzie były należyte urządzenia prysznicowe, ale były pralnie i umywalnie i rurociągi dostarczające wodę, bardzo rzadko jednak do indywidualnych domów.

Warunki nie były najwygodniejsze, ale po ciężkich przeżyciach w ZSSR i koczowniczych warunkach pod namiotami lub szałasami w drodze przejściowej, wydawały nam się całkiem dobre, zwłaszcza że można było pokoje z czasem przystroić własnymi ozdobami i ogrodzić domek tropikalnym ogrodem kwietnym. Każda rodzina dostawała domek lub pokój w większym budynku. Samotne osoby mieszkały po kilka w jednym pokoju.

Kuchnie i jadalnie były najczęściej wspólne. Można też było gotowe posiłki za brać do domu. Czasami żywność dostawało się do domu i gospodarowało się nią samemu. W takich wypadkach na kilka domków była jedna oddzielna kuchnia.

Racje żywnościowe wydawane przez władze brytyjskie były na ogół jednakowe we wszystkich osiedlach. Podstawowe zaopatrzenie uzupełniały obozowe ogrody warzywne i owocowe.

W niektórych obozach były nawet hodowle drobiu, krów i świń.

Były też spółdzielnie osiedlowe zaopatrujące mieszkańców w różne potrzeby i przynoszące udziałowcom pewien dochód. Z biegiem czasu były w niektórych obozach piekarnie i masarnie, przędzalnie i zakłady tkackie, warsztaty krawieckie, rymarskie, ślusarskie, stolarskie i pracownie hafciarskie.

Dostarczano przybywającym mieszkańcom podstawowych potrzeb w ubiorze, bieliźnie, obuwiu. Otrzymywali hełm tropikalny, materiał khaki (12 yardów), materiał tropikalny (16 yardów), przyrządy toaletowe. Dostawali łóżko z siatką od moskitów, materac, prześcieradła, koce, poduszki, ręczniki, emaliowany talerz i miskę, łyżkę, nóź, widelec, miednicę i wiadro. Każdy pokój dostawa! nadto naftową lampę, flitówkę i ... nocnik.

Opieka lekarska

W każdym osiedlu był większy lub mniejszy szpital i jeden, lub kilku lekarzy. Apteki osiedlowe były całkiem dobrze zaopatrzone. W niektórych osiedlach brakowało dentystów, trzeba było korzystać z pomocy miejscowych dentystów, często bardzo odległych. Opieka lekarska była bezpłatna. Największym problemem zdrowotnym była malaria. Na stokach góry Meru, w Lushoto w północnej Tanganice, znajdowało się dobrze wyposażone sanatorium przeciwgruźlicze obsługujące całą Afrykę Wschodnią. Zajmowało budynki dawnej bogatej farmy niemieckiej.

Opieka duszpasterska

Na 22 obozy było tylko 18 polskich księży, którzy prócz obowiązków duszpasterskich musieli być katechetami w szkołach i moderatorami organizacji katolickich. Niektóre obozy musiały polegać na miejscowych kapłanach, którzy dopiero po zetknięciu się z polską ludnością zaczęli się uczyć naszego języka. W kilku wypadkach miejscowi misjonarze pomagali polskim proboszczom i pracowali wśród naszej ludności.

W obozie Ifunda, gdzie spędziłam kilka lat, proboszczem był ksiądz Jan Sajewicz, Oblat Maryi Niepokalanej, ten sam, który później doprowadził do budowy kościoła pod wezwaniem św. Jacka Odrowąża w Ottawie. Ks. Sajewicz odpowiedział na apel Ks. biskupa Józefa Gawliny i przyjechał z Kanady, by służyć polskiej ludności w Afryce. Wystawił on w Ifundzie obszerny kościół z suszonej cegły, który służył także katolikom innych narodowości mieszkających na pobliskich farmach. Obok kościoła mieściła się plebania i świetlica katolicka, która codziennie skupiała osiedlową młodzież.

Ksiądz phm. Jan Sajewicz był doskonałym wychowawcą młodzieży tak w kościele i szkole, jak i w harcerstwie. Był serdecznym opiekunem sierot, których część przysłano do nas po zlikwidowaniu sierocińca w Rongai w Kenii. Był młodym kapłanem i łatwo mu było obcować z młodzieżą. Grywał z chłopcami w piłkę nożną, jeżeli tylko miał do tego okazję. Był zdobywcą szczytu Kilimandżaro, najwyższej afrykańskiej góry wznoszącej się 5895 metrów ponad poziom morza.

Do Afryki przywiązał się serdecznie, jak mówi zakończenie jego wiersza pl. „Nasz Czarny Lądzie”:

„... Polski Czarny Lądzie — gościnnie wyciąłeś dłonie do nas Sybiraków — tułaczy, łzy nasze ocierałeś z płaczu na Afrykańskim swym zagonie.

Nasz Czarny Lądzie — jedna modlitwa jedna dola nas z tym ludem zespoliła, razem jedna nas wiodła wola i jedna chowała mogiła.

Kochany Czarny Lądzie — ziemio nasza niezapomniana, przemów do nas, choć słowo — niechaj posłyszę dziś na nowo Twój głos daleki — Jambo bwana! (Dzień dobry Panu)”

Uroczystości 50-lecia swego kapłaństwa w 1988 r. spędził ksiądz Sajewicz w Częstochowie przed obrazem Czarnej Madonny w towarzystwie „Afrykańczyków”, swoich dawnych wychowanków, którzy się tam na ten jubileusz zjechali.

Szkolnictwo

Afrykańskie osiedla były młode, rzucała się w nich w oczy nieproporcjonalne duża liczba dzieci i młodzieży, w tym duża przewaga dziewcząt. Chłopcy po skończeniu 18 lat wyjeżdżali do wojska np. do szkół marynarskich lub lotniczych. Dla młodzieży zorganizowano, często z wielkim trudem, szkoły, w których uczyło się około 7577 osób. Pełnia rozwoju szkół afrykańskich przypada na rok 1945-46.

Kościół w Ifundzie

Kilimandżaro

Było 19 szkół powszechnych z (5051 uczniami).

7 szkół średnich, ogólnokształcących (1340 uczniów)

8 szkół średnich zawodowych (800 uczniów).Są to Gimnazja Kupieckie (2), Gimnazjum Bieliźniarskie, Gimnazjum Krawieckie, Szkoła Mechaniczna, Szkoła Rolnicza, Szkoła Przysposobienia Gospodarczego, Szkoła Muzyczna.

2 niższe szkoły zawodowe (40 uczniów).

11 przedszkoli (346 dzieci)

W angielskich szkołach (Afryka Południowa) było 74 uczniów.

W mniejszych osiedlach były tylko szkoły powszechne, w średnich także gimnazja ogólnokształcące. Szkoły zawodowe były w większych osiedlach takich jak TengenI i Masindi i młodzież z mniejszych obozów dojeżdżała tam na okres nauki, mieszkała w internatach i wracała do swoich obozów na wakacje. Szkoły zawodowe zostały zorganizowane najpóźniej ze względu na brak nauczycieli, narzędzi i maszyn. Pracowało około 334 nauczycieli i nauczycielek.

Wśród dziatwy i młodzieży znajdowały się sieroty. Dla nich zorganizowano sierocińce. Były dwa obozy gdzie mieszkały tylko nasze osierocone dzieci z wychowawcami: jeden duży, 500 osobowy sierociniec w Oudtshoom w Afryce Południowej i drugi w Rongai, w Kenii, przeniesiony tam z malarycznego Morogoro. Sierociniec w Rongai prowadziło 19 sióstr Nazaretanek i jedna Felicjanka. Mniejsze sierocińce były też w innych osiedlach. Saperzy z 3-ciej OSK otaczali opieką sierocińce jeszcze od Teheranu.

Struktura szkolnictwa oparta była na systemie sprzed wojny światowej: sześć klas szkoły powszechnej, czteroklasowe gimnazjum i dwuklasowe liceum. W większych osiedlach były trzy klasowe szkoły zawodowe.

Nad całością szkolnictwa polskiego w osiedlach czuwała delegatura Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. Delegaci wizytowali osiedlowe szkoły i nadzorowali egzaminy maturalne.

Brakowało nauczycieli z wykształceniem pedagogicznym, zwłaszcza na poziomie szkół średnich. Matematyki, fizyki i chemii uczyli inżynierowie, łaciny prawnicy i księża. Z czasem, po odbyciu kursów pedagogicznych, które organizowano w dużych osiedlach, uczyły w młodszych klasach najzdolniejsze własne maturzystki.

Na początku bardzo brakowało podręczników. Jeżeli się gdzieś znalazł podręcznik, to przepisywano i powielano go ręcznie. Na początku nauczyciele uczyli z pamięci, a młodzież skrzętnie zapisywała wykłady.

Z czasem przy dowództwie Armii Polskiej zaczęto drukować podręczniki szkolne i najważniejsze pozycje z literatury polskiej. Na początku dochodziły one do Afryki przysyłane prywatnie przez ojców, potem przysyłano je do władz harcerskich i do nauczycieli, ale zawsze w niewystarczającej ilości.

Tablica ku czci wychowawców

Inscenizacja Zemsty i zespół taneczny

Sodalicja Mariańska

W buszu, Pisma harcerskie Afryki

Ognisko w Kidugali

Za leżało, więc od nauczyciela jak wykorzysta dostępne mu materiały i trzeba podkreślić ogromne poświęcenie nauczycieli, ich pracowitość i poczucie odpowiedzialności, by stanąć na wysokości zadania. Stworzyli oni, prawdziwie polską szkolę i wychowali młode pokolenie przywiązane do rodzimych wartości. Wpoili w nas miłość do Polski i głęboki patriotyzm.

Mimo trudnych warunków szkoły afrykańskie przygotowały młodzież do dalszych studiów. Wielu „Afrykańczyków” skończyło studia uniwersyteckie w nowych krajach zamieszkania. Wychowankowie tych szkół docenili wysiłek swoich nauczycieli. W kościele pod wezwaniem św. Andrzeja Boboli w Londynie, w Anglii, znajduje się tablica ufundowana przez byłych uczniów:

Dla uczczenia pamięci byłych nauczycieli i wychowawców szkół podstawowych i średnich w Afryce Wschodniej w latach 1942- 1950 w podzięce za ich poświęcenie i trud w wychowaniu nas. Byłe dzieci i młodzież z polskich osiedli uchodzczych: Ifllnda, Kidugala, Koja, Kondoa, Masindi, Morogoro, Rongai, Tengeru. Sybiracy — Afrykańczycy”.

Organizowano też w obozach kursy zawodowe dla młodzieży i dorosłych w zależności od zainteresowań i posiadanych instruktorów, takie jak księgowości, kursy pielęgniarskie (przy szpitalach), introligatorskie, robót ręcznych i krawiectwa, robót ze skóry, mechaniczne itp.

Życie kulturalne

W każdym osiedlu znajdowała się jedna lub więcej świetlic. Gromadziliśmy się tam codziennie by wysłuchać wiadomości ze świata, bo tylko tam było radio. Tam odbywały się odczyty, akademie, przedstawienia, spotkania, gry towarzyskie młodzieży i potańcówki przy patefonie.

Organizowano chóry, kółka teatralne i młodzieżowe organizacje takie jak Sodalicja Mariańska i Krucjata Eucharystyczna. W „Polskiej Afryce” kwitło Harcerstwo, które było, mimo braku ekwipunku, największą chyba radością afrykańskiej młodzieży. Na temat harcerstwa więcej powie druh Sylwester Krzaniak.

Wspomnienia osobiste

Moje osobiste wspomnienia w wiążą się z trzema Obozami.

Po raz pierwszy zetknęłam się z Afryką w gorącym i wilgotnym, ale pięknie położonym Morogoro. Stok góry, przy której leżało osiedle, pokrywała gęsta dżungla. Wybraliśmy się kiedyś, wbrew przepisom, ścieżką przez jej gąszcz, przełażąc przez pnie drzewne, by się zupełnie niespodziewanie znaleźć na polanie i po raz pierwszy stanąć twarzą twarz z mieszkańcami murzyńskiej wioski. Zaskoczenie było obopólne. Jedna z Murzynek podeszła do mnie i dotknęła mego warkocza. Miałam wtedy długie jasne włosy i 11 lat. Gdybym była dorosła nie odważyłaby się tego zrobić. Rasowe przepisy stawiały białego człowieka na dużo wyższym poziomie społecznym. W hotelach i pociągach była rasowa segregacja.

W Morogoro dostałam pierwszego ataku malarii.

Z Morogoro przeniesiono nas do lfimdy. Jechaliśmy z Morogoro pociągiem do Dodomy. Zwierzęta afrykańskie przyzwyczajone do widoku pociągu nie uciekają w popłochu na jego widok i można obserwować całe stada antylop, gazeli, zebr, żyraf, czasem słoni wędrujących po rozległych sawannach. Później oglądaliśmy też krokodyle i hipopotamy w jeziorach, kolorowe ptaki i uciekaliśmy na widok węży takich jak pytony i plujące kobry.

Z Dodomy górzysta droga prowadziła na południe do osiedla Ifundy. Jechaliśmy teraz ciężarowymi wojskowymi samochodami, które zresztą były już potem naszym normalnym środkiem lokomocji. Inmda leży na jednym ze wzgórz na falistym płaskowyżu, około 30 mil od miasta Jringa, niedaleko dużej włoskiej misji Tosamagaga. Jeden z ojców tej misji imieniem Euzebio opiekował się nami, zanim przyjechał ks. Sajewicz, nauczył się całkiem dobrze mówić po polsku i był przez nas serdecznie lubiany. Największe problemy miał ojciec Euzebio ze spowiedzią i z trudnością uczył się nazw grzechów po polsku. Do Tosamagangi jeździliśmy też na zabiegi dentystyczne, ponieważ na początku dentysty w Ifundzie nie było.

W Ifundzie skończyłam sześcioklasową szkołę powszechną. Z powodu braku wykwalifikowanych wykładowców starszą młodzież z Ifundy wysłano do gimnazjum w osiedlu Tengeru lub Kidugala. Ja wyjechałam w 1944 r. do Kidugali, gdzie przygotowano dla nas internat.

Kidugala jest malowniczo położona na dwóch wzgórzach rozdzielonych rzeką. W okresie, kiedy Tanganika była kolonią niemiecką, Kidugala była ewangelicką misją. Po tej misji i odziedziczyliśmy wygodne murowane domki na sale szkolne i administracyjne.

Kidugala leży w „krainie lwów”. Lwy podchodziły nawet pod nasze osiedle. Byliśmy kiedyś świadkami tryumfalnego pochodu Murzynów przez osiedle z upolowaną lwicą na żerdzi. Był to widok raczej przerażający. Murzyni wyrzucali w górę dzidy i noże i wydawali przeraźliwie dzikie okrzyki radości „simba kufa” = lew zabity! Lwy porywają nie tylko bydło, ale zabijają też ludzi, kiedy z powodu starości nie mogą już z łatwością polować na dzikie zwierzęta. Dlatego też w okresie, kiedy podchodzą lwy, Murzyni palą na wioskach ogniska przez całą noc i biją w bębny i metalowe bańki po benzynie próbując hałasem odstraszyć drapieżników.

Wychowawca naszej klasy, profesor Regini, zabrał nas kiedyś na sawannę, na polowanie. Polował tylko kierownik osiedla a my byliśmy tylko świadkami (raczej smutnymi) zabicia zebry i antylopy. Ta ostatnia starczyła nam na kilka dobrych obiadów w internacie. Mieliśmy okazję zobaczyć bogactwo zwierząt na sawannach: gazele i antylopy, zebry i żyrafy, krokodyle w rzece i sępy czekające cierpliwie na drzewach akacji na łupy. Chciałam tam sobie umyć ręce w rzece. Towarzyszący nam Murzyn odciągnął mnie gwałtownie za ramię, wskazując dużego krokodyla w wodzie.

W życiu codziennym musieliśmy się bronić przed pchełkami ziemnymi tak zwanymi dżigersami, które miały zwyczaj składanie jajeczek pod paznokciami nóg, które pozostawione powodowały infekcję, a nawet gangrenę. Czuło się wtedy mocne swędzenie i trzeba było wyciągnąć cały woreczek jaj spod paznokcia. Smarowanie stóp naftą odstraszało te owady.

Pomnik w Ifudzie

Internat w Kidugali

Widoki Kidugali, Zakończenie roku w Kidugali

Zdjęcia z polowania

Innym kłopotem były termity, nadzwyczajnie zorganizowane owady, które potrafiły zjeść książki, zeszyty i maty i żeby się ich pozbyć, trzeba było odszukać w głębinach ich kopców matkę, lub przynętą napuścić na nie mrówki, które zaciętą walkę z termitami zawsze wygrywały. Murzyni uważali matkę termitów za smakołyk.

Pod koniec naszego pobytu w Kidugali zaczęły się pożary w osiedlu wzniecane przez Murzynów. Podpalono tam kościół i odkręcono kran na końcu obozu, by zmniejszyć ilość wody w rurociągu. Pożar ugaszono, ale od tego czasu musieliśmy mieć nocne dyżury, by alarmować osiedle, gdyby zaczęto nam podpalać nasze strzechą kryte domki.

Zakończenie wojny zawiodło naszą nadzieję powrotu do wolnej ojczyzny. W społeczeństwie uchodźczym powstał rozłam na tle powrotu do Polski pod rządami komunistycznymi. Rząd londyński nie wypowiedział się jasno w tej sprawie. Anglicy zapewnili wszystkich, że nikogo nie będą repatriować. UNRRA, która próbowała namawiać do powrotu, zorganizowała misję złożoną z przedstawicieli ludności, która wyjechała w maju 1947 r. do Polski, by zbadać panujące tam stosunki. Episkopat polski był zdania, że uchodźcy powinni wracać. Misja przedstawiła sprawozdanie z podróży, ale większości nie nakłoniła do powrotu. Doświadczenia z deportacji do ZSSR, fakt, że nasze rodzinne Kresy Wschodnie wcielono do Sowieckiej Rosji i świadomość, że Polska dostała się pod komunistyczne rządy, nie zachęcały do powrotu.

Gdziekolwiek jednak znaleźli się byli uchodźcy, nie zapomnieli o kraju swego pochodzenia i starali się być pomocą dla Polski w każdy im dostępny sposób.

W ciągu trzech lat o koło 4 tysiące uchodźców wróciło do kraju głównie do swoich ojców, matek, rodzeństwa lub bliskich krewnych. Reszta rozjechała się po świecie.

W 1947 i 48 r. na mocy przyrzeczenia, jakie rząd brytyjski dal Polskim Siłom Zbrojnym w Anglii, wyjechało do Wielkiej Brytanii przeszło dziewięć tysięcy osób.

IRO, która powstała po zlikwidowaniu UNRRA, pomagała uchodźcom w osiedlaniu się w innych krajach, zapraszając komisje rekrutacyjne, które ich werbowały do pracy. Do Kanady wyjechało 400 osób, do Francji prawie 600, do Australii prawie 1200. Do Kanady zaproszone zostały polskie sieroty w liczbie około 300. Biskupi kanadyjscy powierzyli opiekę nad tymi sierotami księdzu L. Królikowskiemu, autorowi książki „Skradzione dzieciństwo”. W Brytyjskiej Afryce osiedliło się na stałe około tysiąc osób. Obozy były po kolei likwidowane, poczynając od najdalej położonych od kolei i portów. Ludność przenoszono do innych osiedli. Ostatnie zlikwidowano Tengeru, które pod koniec było zlepkiem wszystkich obozów.

Gdziekolwiek jednak potem spotkają się ze sobą byli „Afrykańczycy” witają się jak przyjaciele. Byliśmy zżytą wspólnotą. Do kościoła, szkoły czy świetlicy szło się piechotą. Piechotą chodziliśmy na próby, na zbiórki, w odwiedziny do przyjaciół. Wszędzie było, blisko, co szalenie ułatwiało kontakty i organizację różnych imprez.

Łączy nas bardzo wiele: wspólne wspomnienia deportacji do Rosji, cudowny prawie wyjazd z ZSSR z armią generała Andersa, wieloletni pobyt na Czarnym Lądzie, gdzie przeżywaliśmy razem nadzieje i rozgoryczenia losu. Tam, w świetlicy, przy jedynym aparacie radiowym czekaliśmy wspólnie na wiadomości z frontu. Tam przeżywaliśmy wspólnie straszliwe wieści o zbrodni katyńskiej. Tam opłakiwaliśmy upadek Powstania Warszawskiego i tragiczną śmierć generała Sikorskiego. Tam dotknęło nas rozgoryczenie z powodu zdrady naszych aliantów w Jałcie.

Teraz witamy się jak przyjaciele, bo na Czarnym Lądzie minęło sześć naszych młodzieńczych lat, lat, które rodzą przyjaźni więzy najserdeczniejsze...

Opracowała Danuta Krzaniak.

Ottawa, 3 maja 2005 r.

P.S.

W czasie dyskusji nad referatem dowiedzieliśmy się, że fundusze Rządu Polskiego na wspierani polskich celów pochodziły częściowo z obniżonego żołdu polskiego wojska. Przez dodanie tej wiadomości chciałabym wyrazić serdeczną wdzięczność polskim żołnierzom, którzy już w Rosji Sowieckiej dzielili się z wygłodzonymi cywilami swoim przydziałem żywności, której sami nie mieli za wiele.

 

Książki, na których oparta była pogadanka o polskich osiedlach w Afryce Wschodniej podczas Drugiej Wojny Światowej.

1. Tułacze Dzieci -Album Fundacji Archiwum Fotograficznego Tułaczy. Warszawa 1995 r.

2. „Polska Szkoła na Tułaczach Szlakach” Album Fundacji Archiwum Fotograficznego Tułaczy. Warszawa 2004 r.

3. „Gdzie słoń a gdzie Polska?” Wacław Korabiewicz. Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej.

4. „Safari przez Czarny Ląd” Wiktor Ostrowski. Wydawnictwo „Gryf” Londyn.

5. „Skradzione dzieciństwo” Ks. Lucjan Królikowski. Father Justin Rosary Hour, Buffalo N. Y.

6. „Wędrowniczki z Kidugali” Leokadia Kondratowicz-Kordas Kurier Press, Perth, Australia.

7. Biuletyn Nr 2 i 3 Towarzystwa „Klubu pod Baobabem” we Wrocławiu.

8. „Polskie Duszpasterstwo za granicą” Persja i Afryka Brytyjska w latach 1942 -1950. Reportaż napisany przez kapelana W.P.

 

Początek strony